sobota, 28 grudnia 2013

2013 - Podsumowanie

Już wielkimi krokami zbliża się koniec tego roku. Jaki był 2013 muzycznie? A to przeczytajcie sami niżej. Pokusiłam się o małą listę - zestawienie albumów, które ujrzały światło dzienne w ciągu minionych (prawie już) 365 dni i utkwiły w mojej pamięci i uszach. Let's go!

1. Chelsea Wolfe "Pain Is Beauty"

Niekwestionowany #1 na mojej liście. Najwięcej odtworzeń w skali roku nabitych w dość krótkim czasie. I nie bez powodu. Muzyka Wolfe jest bardzo hipnotyzująca i naprawdę trudno się od niej oderwać. Takie swego rodzaju uzależnienie. Połączenie jej subtelnego głosu z elektroniczno-akustycznymi (tak, tak) dźwiękami to raj. A już w ogóle moją uwagę przykuł kawałek "Destruction Makes The World Burn Brighter". Posłuchajcie całości, a dowiecie się dlaczego. Mogłabym się jeszcze rozpisywać na temat twórczości Wolfe, ale sądzę, że poświecę temu kiedyś na pewno odrębny post. Jednak niewątpliwe jest to jedno z najbardziej trafionych (co prawda nie bezpośrednio przeze mnie) odkryć w tym roku.

2. Obscure Sphinx "Void Mother"

 Moje kolejne odkrycie i zespół, przy którym zatrzymałam się na dłużej, słuchając ich w kółko i w kółko. Dowód na to, że młode zespoły, z Polski jeszcze w dodatku, (to ich drugi krążek) potrafią wgnieść słuchacza w ziemię/fotel/krzesło/cokolwiek. Ogromny plus za żeński wokal w takiej muzyce, Wielebna w 100% daje radę. Jestem urzeczona tym albumem i czekam na kolejne.

3. Blindead "Absence"

Brawa dla panów, że nie powielają schematów, że się rozwijają i idą do przodu. "Absence" jest kolejnym bardzo dobrym koncept albumem Blindead. Widać różnicę między tym krążkiem, a jego poprzednikami. Jeszcze więcej tutaj delikatności, a mniej surowego sludge'owego brzmienia.

4. Wednesday 13 "The Dixie Dead"

Już sama okładka albumu mi się spodobała i podpowiedziała, że to będzie dobry materiał. I się nie pomyliłam. O wiele bardziej przypadł mi do gustu, niż poprzednik, który moim zdaniem był trochę takim zapychaczem. Lubię klimat, który Wednesday stworzył na debiucie i "Skeletons". I tutaj mamy połączenie tych dwóch albumów. Konkretnie i bez zbędnego słodzenia.

5. A Pale Horse Named Death "Lay My Soul To Waste"

Przypomina Wam to coś? Type o Negative? I nic dziwnego, skoro na wokalu jest były perkusista ToN. Mimo to APHND zachowują swoją indywidualność, choć poruszają się w tych samych rejonach gatunkowych. Drugi album nie pozostawia mi osobiście nic do życzenia. Muzycznie to, co lubię najbardziej w warstwie lirycznej tak samo. Moimi szczególnymi faworytami z tego wydawnictwa są "Shallow Grave", "Dead of Winter" i "Day of the Storm". 

6. Hate "Solarflesh: A Gospel of Radiant Divinity"

Dali radę? Jasne, że dali. Co prawda ten album nie przebił "Erebos", czy mojego ulubieńca "Morphosis", ale nadal jest moc. Technicznie, muzycznie, lirycznie wszystko jest dopracowane. Trzeba koniecznie dodać, że materiał z "Solarflesh" jeszcze lepiej prezentuje się na żywo.

7. Wędrujący Wiatr "Tam, Gdzie Miesiąc Opłakuje Świt"

Kolejny debiut na tej liście i kolejny dowód na to, że polska scena metalowa ma się dobrze i na Behemoth się nie kończy. Dobry atmospheric black metal na długie i ciemne zimowe wieczory. Warto się temu przysłuchać, a szczególnie ci, którzy w takich klimatach się wręcz lubują.

8. Satyricon "Satyricon"

I przyszło mi się jednak zmierzyć z napisaniem czegoś o tym krążku. Miała już być wcześniej recenzja, ale nic sensownego nie potrafiłam sklecić. Słuchałam tej płyty po kilka razy z nadzieją, że może mnie natchnie. Hmm... Nie jest to album nudny. Nie jest to czyste black metalowe napieprzanie ("black metalowa szopa" - jak kto woli). Satyricon zachowuje swój wypracowany i charakterystyczny styl, ale kusi się o eksperymentowanie i czerpie z innych gatunków muzycznych. Oczywiście gołym uchem słychać to w "Phoenix", gdzie na wokalu wcale nie usłyszymy Satyra. Sądzę, że ten materiał będzie miał zarówno i swoich zwolenników, jak i przeciwników. I jest mi bliżej do tej pierwszej grupy, niżeli drugiej.

Były zachwyty, ochy i achy. Ale nie było zawsze tak kolorowo. Są i rozczarowania. Niewiele, ale jednak.

Hunter "Imperium"

Gdy się człowiek cieszy, to się diabeł cieszy. Tak mawiają. I to prawda. Tutaj jeszcze trasa koncertowa promująca "Królestwo", a wśród tego nowy album. Miałam wrażenie, że tak nagle. Chociaż już samo "Królestwo" nie zachwycało, to po kilku przesłuchaniach byłam skłonna się do niego przekonać i znaleźć jakieś tam pozytywy. Ale nie w przypadku "Imperium", które jest zwyczajnie nudne i nic, żadna nutka nie pozostaje w mojej głowie. No nie udało się Panowie, ale do trzech razy sztuka. Może następny album będzie w stanie mnie jakoś ująć. Bardzo na to liczę.

Scar The Martyr "Scar the Martyr"

Joey Jordison, nowy projekt, wielkie "OOO!". Byłam bardzo ciekawa. Po przesłuchaniu dwóch promujących album przed premierą singli liczyłam na coś w miarę przyzwoitego. I... d*pa. Czternaście utworów zamieszczonych na płycie niesamowicie się dłuży. Tanie "industrialne" wstawki, schematyczność, zero świeżości (wiem, że po tylu już stworzonych w muzyce w ciągu tyly dekad riffów i dźwięków trudno się nie powtarzać, ale jak się chce to można) i tak jakoś przypominają mi momentami do bólu Bullet For My Valentine...


Już zbliżając się do końca moich wypocin muszę zaznaczyć, że pierwsze trzy miejsca mają znaczenie i przemyślałam je ustawiając tak te albumy. Kolejne było bardzo trudno mi przyznawać i myślę, że są po prostu jakimś uporządkowaniem, żeby ktoś nie myślał, że uważam, że Hate jest gorsze od Wednesday'a. Każdy z tych krążków ma w sobie coś wyjątkowego i wyróżniającego.
Jest to też lista stworzona według mojego uznania, żeby się nie burzyć później , że nie wspomniałam o takim i takim wykonawcy etc. Nie sposób byłoby umieścić tu wszystkie płyty, które ukazały się w tym roku.
Jeżeli ktoś przeczytał cały ten post, to jest mi naprawdę bardzo miło.

I koniec końców, takie tam noworoczne muzyczne życzenia:
- nowy album Triptykon bardzo mile widziany
- podobno Hate ponownie coś dla nas szykuje, nie obrazimy się na pewno ;)
- nowy album Vesani po długiej przerwie byłby również czymś pozytywnym, a widać, że forma jest po koncercie w warszawskiej Progresji (nie byłam niestety, ale widziałam nagrania) + jakiś koncercik w pobliżu Bydgoszczy :D
- może Hunter zawitałby do bydgoskiej Estrady (ale, żeby w secie nie było za wielu numerów z "Imperium")
- również fajnie by było usłyszeć, że Darzamat budzi się z zimowego snu, ale czekam na kolejny solowy album Nery
- i kolejny krążek, którego wyczekuję z niecierpliwością to ten od Porcupine Tree





2 komentarze:

  1. Proszę, proszę, ego mi rośnie, jak widzę, że WW przywędrował ode mnie jako inspiracja. )

    OdpowiedzUsuń
  2. Obczaję sobie :)

    OdpowiedzUsuń