czwartek, 30 stycznia 2014

Rockowy grzmot

Wracam po dłuższej przerwie. Wreszcie znalazłam chwilę wśród tego natłoku egzaminów, żeby coś tutaj skrobnąć. I nie ukrywam, że brakowało mi jakoś pisania postów na tym blogu.
A co na dziś? Royal Thunder i ich album "CVI".


Może na początek co nieco o samym zespole, bo podejrzewam, że niewiele osób o nich słyszało. Band powstał w 2007 w Atlancie, ale dopiero po trzech latach udało im się po długich zmaganiach wydać swoje EP zatytułowane "Royal Thunder". Po jego przesłuchaniu wiedziałam, że nie potrzeba wielu ozdobników, żeby stworzyć muzykę, której przyjemnie się słucha. Co więcej, czekałam na ich album długogrający.
"CVI" ukazało się w 2012 roku. Dostaliśmy kolejną porcję dobrego, garażowego hard/stoner rocka z mocnym damskim wokalem na czele. Pierwsze trzy utwory to zastrzyk porządnej gitarowej energii dla słuchającego. Jest moc, że tak to ujmę. Szczególnie moi faworyci to "Parsonz Curse" i "Shake and Shift". W kawałku "Blue" gitarowy motyw, mniej więcej od 36 do 55 sekundy, tak przypomina mi stylem U2, że musiałam sprawdzić, czy to nadal RT gra w moim odtwarzaczu. Ale to tylko jeden taki przypadek, zresztą uważam, że inspiracja nie najgorsza. ;) Lekko zmodyfikowane "Sleeping Witch" brzmi ciekawiej w porównaniu z wersją zamieszczoną na EP. I "South of Somewhere", czy "Drown", gdzie do naszych uszu docierają z początku spokojne, wolne gitarowe riffy, by po czasie zaskoczyć nas mocnym uderzeniem.
Nie chcę aż tak idealizować. Po pierwszym przesłuchaniu tego albumu (poza wspomnianym już "Sleeping Witch", znanym mi z EP-ki), wydał mi się on dość monotonny, aczkolwiek nie chciałam go skreślać. I dobrze, że wróciłam do niego po jakimś czasie. Teraz mogę z pewnością potwierdzić, że jest to godzina naprawdę porządnego rockowego grania w prostym stylu bez żadnych zbędnych i słodkich upiększeń.
Dobra płyta na odstresowanie (osobiście bardzo fajnie słuchało mi się po dużej dawce doomowo-gotycko-blackowych klimatów :P).

Ocena: 4/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz