czwartek, 3 lipca 2014

Latające Wieloryby w Progresji



 

Gojira

Decapitated, Spirit
01.07.2014r., Progresja Music Zone

W ten dość ciepły pierwszy lipcowy dzień, a dla niektórych pewnie też i jeden z pierwszych dni wakacji, do warszawskiej Progresji przybyli tłumnie fani francuskiej Gojiry.

Zgodnie z informacjami na stronach wydarzenia i bilecie koncert miał rozpocząć się o 20:00. Jednak przybywając kilka minut po 19:00 (otwarcie bramek) można było już usłyszeć grający na górze warszawski Spirit. I to uważam za jedyny minus tego wieczoru. Osobiście byłam ciekawa zespołu, a po załatwieniu wszystkich normalnych rzeczy, weszłam na salę akurat na ostatni kawałek.  Trochę to nie fair wobec młodego, podejrzewam, że mało znanego jeszcze bandu. Właśnie takie podejście mamy do naszej rodzimej sceny metalowej... Ale to temat rzeka, na osobny post. Granie w klimacie wieczoru - death metalowo, aczkolwiek za wiele nie jestem też w stanie napisać o nich.

Niedługo po nich na scenę wkroczyło Decapitated (fot. z lewej strony). Rozpoczęli od "Lying and Weak". Chłopaki postawili w secie na kompozycje z ostatniego albumu: "404", "Homo Sum", "A View From a Hole" i mój ulubieniec, czyli tytułowy "Carnival Is Forever". W sumie wszystkimi ośmioma zagranymi utworami świetnie rozgrzali publikę przed gwiazdą wieczoru, zresztą samo za siebie mówiło skandowanie nazwy zespołu. Poza tym naprawdę miło było zobaczyć ich po raz trzeci i w końcu porządnie nagłośnionych, a nie jako jeden wielki łomot. Powinniśmy być dumni, że takie zespoły są nasze, polskie. Należałoby brać przykład z Norwegów, którzy traktują swoją black metalową scenę jako część dziedzictwa kulturowego (swoją drogą polecam wystawę Ambasady Królestwa Norwegii "Norwegian Metal – in Concert" w Progresji; i słowo od Petera >>tu<<, pod którym podpisuję się obydwiema rękoma - tak odnośnie tego, co pisałam wyżej i Spirit).

A ok. 21:30 (+/-, gdyż nie spojrzałam na zegarek) usłyszeliśmy pierwsze dźwięki "To Sirius" Gojiry (fot. z lewej). W secie, ku mojej uciesze i sądzę, że nie tylko mojej, pojawiły się głównie kawałki z "From Mars To Sirius" i "All the Way of Flesh". Największą radość sprawiło mi usłyszenie "Vacuity" ze względów sentymentalnych. Nie zabrakło też "Flying Whales", przy którym po sali latał dmuchany delfin, tj. oczywiście wieloryb. ;) Z ostatniego albumu pojawiły się jedynie dwa utwory (uff! :P): "L'Enfant Sauvage" i "The Axe", gdzie ten drugi spokojnie mogli zastąpić "The Gift of Gulit" albo jakąś starszą kompozycją, ale nie czepiamy się na siłę, bo nie ma po co. Mogliśmy także usłyszeć m. in.: "Love", "Oroborus", czy "Backbone" i obowiązkowo solo perkusyjne Maria, a na bis "In the Forest" oraz "Where Dragons Dwell". Występ Gojiry to niemal 1,5 godziny czystej energii emanującej ze sceny (ale także spod niej) i potężnego brzmienia. Nie było chyba na sali osobnika, który byłby niezadowolony. Dużą rolę odegrał też kontakt zespołu z fanami. Widać po członkach Gojiry, że granie sprawia im przyjemność. Joe jest charyzmatycznym wokalistą i coraz lepiej idzie mu mówienie po polsku (szczególnie połączenie "fucking kurwa!"). ;)
Ten wieczór był naprawdę wielkim wulkanem o niesamowitej mocy przybyłych fanów i zespołu, ale też zbyt szybko mi minął. Cóż... mam nadzieję, że do następnego! :)

A >>tutaj<< mały fragment tamtego wieczoru.

 



1 komentarz:

  1. Interesująca relacja z koncertu, który rozważałem, ale na chęciach się skończyło. :-)

    OdpowiedzUsuń